środa, 30 września 2020

Szansa na miłość - odcinek 5

                 Szansa na miłość - odcinek 5 


Widząc siedzącą na szpitalnym łóżku, gotową już rodzicielkę uściskał ją i chwytając w dłonie jej bagaże ruszyli w stronę samochodu.
Otwierając drzwi samochodu zaprosił matkę do środka, a on sam umieścił torby w bagazniku po czym usiadł za kierownicą. 
- Już się nie mogę doczekać powrotu - zaśmiała się radośnie Simone poprawiając na fotelu.
Blondyn zaśmiał się w głos i ruszył w kierunku domu. Śmiali się całą drogę z opowieści Simone. Już dawno nie czuł się tak swobodnie. Nawet zauważył, że nie myśli o swojej dziewczynie. Cieszył się tymi beztroskimi chwilami, za którymi nieustannie tęsknił. Gdy podjechali pod budenek
wyskoczył pierwszy z samochodu i otwierając drzwi pasażera pomógł wysiąść swojej mamie.
- Billy, ale z Ciebie gentleman - pogłaskała go po policzku niczym małego chłopca uśmiechając się do niego czule.
- Tak mnie wychowałaś - pocałował jej dłoń i zamknął drzwi. Z bagażnika wyciągnął bagaż rodzicielki i ruszyli do środka.
- Wow! Postarałeś się synu - z uśmiechem na twarzy pochwaliła syna widząc panujący porządek. Odłożył torby na podłodze i chwytając bukiet Wręczył go matce składając pocałunek na jej policzku. Ze łzami w oczach podziękowała przyciskając go do swej piersi.
- Usiądź mamo, zaraz podam obiad - Bill nie posiadał umiejętności gotowania, więc chcąc uczcić powrót mamy, zamówił pyszny obiad z pobliskiej restauracji. Starannie rozłożył jedzenie na talerzach i zaprosił rodzicielkę do kuchni, która wypełniona została wyrazistym zapachem.
- Nie musiałeś Billy, przecież bym coś ugotowała - zarumieniła się skrępowana. Rzadko bywała obsługiwana, zawsze ona była panią domu a tymczasem jej młodszy syn, chodził wokół niej nakładając zamówione jedzenie. Była szczęśliwa, że miała go obok. Tak bardzo za nimi tęskni, ale zdaje sobie sprawę, że to dorośli mężczyzni i sami decydują już o swoim życiu.
- Przepyszne! Gdzie podają takie dobre jedzenie?
-Tuż za rogiem. Przepraszam, że nie stworzyłem nic sam ale sama wiesz, że w kuchni kiepsko sobie radzę - zaśmiał się biorąc łyk zimnego napoju.
- Nic nie szkodzi kochanie, bardzo dziękuję za ten cudowny powrót. Szkoda, że rzadko przyjeżdżacie - smutnym wzrokiem spojrzała na syna, po czym wetknęła widelec w sałatkę.
- Mamo, wiesz ze nie możemy. Trzymają nas terminy, mamy kupę roboty - zaczął się tłumaczyć czując wyrzuty sumienia. Miała rację, rzadko wracają do domu, są to jedynie jakieś większe okazję.
- Wiem wiem Billy, po prostu nie dociera do mnie to, że macie już swoje życie, jesteście dorośli - odłożyła widelec obok i schowała twarz w dłoniach. Widział jak oczy zaszły jej łzami. Nie lubił tego widoku. Wstał i przytulił ją do siebie. Trwali kilka minut w uścisku, gdy śmiejąc się ze swojej relacji, Simone wytarła łzy i wrócili do dalszego jedzenia.
- Widziałem dziś Lisę. Wiesz, że jej córka ma takie samo znamię jak ja? - zaczął przeżywają kawałek mięsa, gdy poczuł na sobie wzrok matki. Wpatrywała się w niego z dziwnym wyrazem twarzy. Zaskoczenie wymieszane ze strachem. Widział jak tętnica pulsowała jej na szyi.
Przełknęła ślinę odkładając widelec.
- Nie zaskoczyło Cię to? - spytała cicho dyskretnie rzucając na niego spojrzenie.
- Nieszczególnie. Wiele osób ma takie same znamiona. Ty i ciocia Dana też macie znajomiona na nodze. - naprawdę nie widział w tym nic dziwnego. Ludzie mają różne znamiona, zdarza się że obcy ludzie posiadają taki sam kształt mimo niezgodności genetycznej.
Simone nagle wstała i bez słowa wyszła z jadalni. Bill zaskoczony zachowaniem matki, przerwał jedzenie i wpatrywał się wyczekująco w drzwi, za którymi zniknęła jego rodzicielka. Kilka minut później wróciła z niewielkim pudełkiem w ręku.


Kończyła pracę wyjątkowo wcześnie. W ramach otwarcia nowego butiku, szefowa urządziła bankiet, na który zaproszeni zostali wszyscy pracownicy. Lisa nie wykazywała chęci pojawienia się na nim, więc szybko zmyśliła wymówkę. Szefowa nie była zadowolona tym faktem, lecz się nie sprzeciwiała. Franz był mocno zapracowany tego dnia, przez co wraz z córką miały popołudnie tylko dla siebie. Słońce zawieszone wysoko na niebie posyłało gorące promienie, wywołując uśmiech na twarzy każdego przechodnia. Dobrym sposobem na ochłodzenie była zimna lemoniada i lody, na które właśnie się wybierały. Niedaleko przedszkola jest niewielka restauracja która serwuje najlepsze lody w całym Hamburgu. Szły wolnym krokiem mijając pędzących ludzi, gdy mała blondyneczka pociągnęła matkę za róg spódnicy.
- Mamo, zobacz to chyba tata - chudziutki paluszek skierowany był w wielkie okno włoskiej restauracji,za którym zobaczyła swojego roześmianego męża w towarzystwie rudowłosej kobiety. Nachyleni ku sobie, wpatrując sobie w oczy chichotali bezdźwięcznie. Nagle dłoń mężczyzny spoczęła na drobnej dłoni rudowłosej. Ta zawstydzona spuściła wzrok zakładając kosmyk włosów za ucho. To wcale nie wyglądało na spotkanie służbowe o którym wspominał Franz przy śniadaniu. Co on wyprawia?
Nie chcąc ukazywać swych emocji przed córka, uśmiechnęła się do niej i odciągnęła od okna
- Tak kochanie, tatuś ma dzisiaj ważne spotkanie - zacisnęła zęby czując, że opanowuje ją wściekłość. - na jakie lody masz ochotę? Czekoladowe a może truskawkowe? - ze wszystkich sił starała się zabrzmieć naturalnie aby nie niepokoić córki.
- Truskakowe! - pisnęła radośnie dziewczynka i pobiegła w stronę restauracji.


- Co to jest mamo? - na stole leżały zdjęcia, przestawiające noworodka, pulchnego, z pięknymi brązowymi oczkami i gęsta kedzierzawa czuprynką. Zaskoczony wpatrywała się z matkę i dostrzegł w jej oczach łzy. Poczuł dziwne uczucie, jakby niepokój wymieszany ze strachem.
- Bill, to jest Twoja córka - wyszeptała i drżącą dłonią wręczyła mu kolejne zdjęcie.
- Co to za żarty? - zaśmiał się histerycznie nie spuszczając wzroku z matki. Nic z tego nie rozumiał. Jak to dziecko? Przecież on nie ma dzieci.
- Przykro mi - wręczyła mu kolejne zdjęcie. Przeniósł wzrok na niewielki świecący materiał i zaniemówił. Malutka dziewczynka uśmiechając się radośnie trzymała swoimi malutkimi palcami nos swojej matki - Lisy. Serce chciało wyskoczyć mu z piersi. Emocje mieszały się w jego organizmie ppwodujac głębokie niezrozumienie.
- Przecież to jest Lisa - szeptajac wbił wyczekujący wzrok w matkę. Niezrozumienie, wymieszane z niedowierzaniem spowodowało, że chciał się zapaść pod ziemię. Może w końcu mu ktoś wytłumaczy co tu się stało?

Granatowe chmury co chwila jasne słońce Pod wpływem wiatru drzewa kołysały się na wszystkie strony ukazując znany tylko im taniec. Ulice świeciły pustkami, tylko ona ubrana w czarna szeroką bluzę z obszerwym kapturem na głowie szła szybkim krokiem w stronę wysokiego apartamentowca. Czuła ból w łydkach, serce stukało jej mocno w klatce a złość zawładnęła jej ciałem. Krople spadającego deszczu co jakiś czas wpadywały jej do oczu, powodując pieczenie i niewyraźny wzrok. Nie zwracała na to uwagi, chciała być na miejscu jak najszybciej i nawet zaczynający deszcz jej nie przeszkodzi.
Gdy znalazła się na miejscu, nie czekając na windę biegiem ruszyła na 3 piętro przeskakując co drugi schodek. Zmęczona, zzipana wcisnęła wściekła dzwonek do drzwi. Najpierw raz, później drugi. Cisza. Gdy miała już odchodzić, drzwi ustąpiły ukazując blondwłosą zadbaną kobietę.
- Dzień dobry, w czym mogę pomóc? - zaskoczona spytała formalnie uśmiechając się do dziewczyny.
- Pani Simone Kaulitz? - wyspała próbując złapać oddech. Bijące serce i ucisk w klatce piersiowej nie ułatwiały dziewczynie zadania.
- Tak
- Możemy porozmawiać? - spytała ostrożnie normujac oddech.
- Tak, proszę - kobieta otworzyła szerzej drzwi zapraszając do środka. Pokierowała dziewczynę do jasnego salonu i prosząc aby poczekała, ruszyła do kuchni zaparzyć herbaty. Po kilku minutach z srebrną tacą w rękach na której stały dwie filiżanki, z których unosił się cudowny zapach bergamotki.
Odkładając tace na stół usiadła obok dziewczyny. Jej twarz wydała się kobiecie znajoma, lecz nie mogła sobie przypomnieć skąd się znają.
- Po pierwsze, proszę to oddać mężowi i proszę przekazać że nie jestem taką głupią i prostą dziewczyną za jaką mnie uważa. Nigdy nie miałabym serca zrobić tego do czego zmuszal mnie Pani mąż - Simone wbila z niezrozumieniem wzrok w biała koperte którą skierowała w jej stronę dziewczyna.
- Nic nie rozumiem. Do czego zmuszal panią mój mąż? - poczuła strach, przed oczami zaczęły pojawiać się jej najczarniejsze scenariusze, ale na pewno nie ten który usłyszy za moment.
- Proszę to ode mnie wziąć, zaraz wszystko wyjaśnię - z odrazą i obrzydzenie wcisnęła kopertę w dłoń zmieszanej kobiety. Wiedziała, że informacja z którą do niej przyszła na pewno wstrząśnie koboeta. Ona sama nie miała ochoty wracać do przeszłości ale musiała załatwić te sprawę raz na zawsze.
- To jest dla Pani - i zza kurtki wyciągnęła niewielkie pudełeczko. - Proszę otworzyć.
Drżącymi dłońmi delikatnie uchyliła wieczko pudełka. Odłożyła je na stoliku i sięgnęła po zawartość.
- Co to za zdjęcia? Ja nadal nic nie rozumiem?
- To jest Valerie, moja córka ale także pani wnuczka - cisza która w tym momencie zaplanowała w pomieszczeniu odbijała się echem. Słychać było szybkie bicie serca obu kobiet. Lisa poczuła ulgę, natomiast Simone miała mętlik w głowie. Przeglądając zdjęcia co jakiś czas rzucała w stronę Lisy, jakby chciała się upewnić czy nadal tam jest. Dziewczyna odchrząknęła i zaczęła kontynuować.
- Dowiedziałam się o ciąży już po wyjeździe Billa, tak to on jest ojcem - wtrąciła widząc rozchylające się usta kobiety - Przyszłam do państwa prosic byście przekazali te wiadomość Billowi, ale zastałam tylko pani męża. Gdy się dowiedział w jakieś sprawie przyszłam, Wręczył mi 50 tysięcy euro i kazał usunąć dziecko. Zwyzywał od najgorszych i zatrzasną drzwi przed oczami. Kilka razy nachodził mnie w domu moich rodziców. Dla świętego spokoju powiedziałam mu, że je usunę.. Ale nie mogłam tego zrobić - ze łzami w oczach szepnęła chowając twarz w dłoniach. Czują w sobie złość, żałowała że nie było Gordona w domu, chciała mu wygarnąć jakim okropnym jest człowiekiem, że nie ma uczuć, że nie wie co to miłość. Słona łza spłynęła po policzku kobiety, odłożyła zdjęcia na stolik i przytuliła dziewczynę. Ona ja rozumiała, sama była matką. Ona wie jak mocna i bezgraniczna potrafi być miłość matki.
- Nie chcę od was żadnych pieniędzy, nie chce nic także od Billa. Sam wyrzucił mnie ze swojego życia. Chciałam tylko pokazać co pani mąż kazał mi zabić nazywając to problemem - rękawem osuszyła wilgotne oczy i wstała. Chciała opuścić ten budynek jak najszybciej.
- Tak bardzo Cie przepraszam. I za mojego syna i za męża.
- Proszę nie przepraszać,pani nic nie zrobiła. - delikatnie wyswobodzila swą dłoń z uścisku kobiety i bez słowa opuściła budynek.

Nie mógł uwierzyć w to co usłyszał. Czuł złość, żal a zarazem obrzydzenie do swojego ojczyma. Tyle lat ojczym bezkarnie patrzył mu w oczy bez cienia wątpliwości, bez wyrzutów sumienia za to, że kazał zabić jego dziecko. Jakim prawem decydował za niego?
Był zły także na matkę, która nie będąc zamieszana w sytuację ukrywała fakt, że jest ojcem. Złość pochłonęła go w calosci. Miał ochotę rzucił tym pudełkiem,potargac zdjęcia trzymane w dłoni. Czuł się oszukany, a najbardziej bolało go to, że byli to jego najblisze osoby.
- Jak mogliście? Jak mogłaś ukrywać to przede mną? - syknął przez zaciśnięte zęby kierując wściekły wzrok w matkę.
- Odrzucileś te biedną dziewczynę mimo tego, iż mówiłeś jej że ją kochasz. Nie chciałeś jej w swoim życiu. Przez 5 lat nie odezwałeś się do niej ani słowem i myślisz, że ona Teraz chce Cię w swoim życiu? To co zrobił Gordon było okropne, niewybaczalne, ale to Ty Bill wymazałeś ja ze swojego życia. Porzuciłeś ją jak psa! - stanowczym głosem skarciła go za swoje zachowanie. Wiedziała, że po części była winna, ale to jej syn zrobił wielki błąd w swoim życiu.
Poczuł ukłucie w sercu, jego własna matka przeciwko niemu. On nigdy by jej czegoś takiego nie zrobił. Odsunął z impetem krzesło, które pod wpływem siły upadło na podłogę. Chłopak nie zwrócił na to uwagi, ruszył do swojej sypialni. Szybkimi ruchami zaczął pakować wszystkie rzeczy. Nie chciał więcej na nich patrzeć. Zniszczyli mu życie. Z walizką w dłoni, bez słowa opuścił mieszkanie i udał się do pobliskiego hotelu.


Siedziała na szerokim łóżku smarując ciało balsamem. Za oknem panowała już ciemność, a krople deszczu zaczynała delikatnie uderzać w powierzchnię szyby. Valerie zmęczona aktywnym dniem, który zafundowała jej matka, smacznie spała w swoim łóżku. W jej głowie kłębiło się od myśli. Czekała na męża niecierpliwa by usłyszeć wyjaśnienia. Była zdenerowowana tym co zobaczyła dziś przez okno restauracji. Usłyszała dźwięk przekręcającego klucza, a po chwili zza drzwi wyłonił się jej mąż, uśmiechnięty od ucha do ucha z bukietem czerwonych róż w dłoni.
- Witaj kochanie, proszę to dla Ciebie - wręczając kwiaty ucałował jej policzek.
- A co to za okazja? - spytała cierpko wstawiając kwiaty do ważonu, który stał na komodzie.
- Czy musi być okazja żeby dać kwiaty swojej pięknej żonie? - uśmiechając się zdjął marynarkę i powiesił ją na krześle. - miałem dziś ciężki dzień, potrzebuję kąpieli - wysyłając jej całusa w powietrzu zniknął za drzwiami łazienki. Dziewczyna poczuła jeszcze większość złość, serce zaczęło bić jak oszalałe. Miała się już położyć gdy usłyszała dźwięk wibracji, wydobywający się z kieszeni marynarki. Zaciekawiona, a zarazem przestraszona wizją przyłapania na gorącym uczynku, podeszła cicho do krzesła i zerkając co jakiś czas na drzwi łazienki wyszukała telefon męża. Na ekranie widniała ikona przychodzącej wiadomości i niewielka treść, która wprawiła ją w osłupienie.

"Byłeś dzisiaj cudowny. Musimy to szybko powtórzyć. Śnij o mnie kochanie :*" 

2 komentarze:

  1. Czy to opowiadanie będzie kontynuowane ,bardzo mnie wciągnął początek jak każde z twoich opowiadań szkoda aby tak zostalo

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, będzie kontynuowane niestety mam teraz sporo rzeczy na głowie i mało czasu na pisanie :) proszę, czekaj cierpliwie :)

      Usuń

Dziękuję za każdy komentarz. To one dają mi siłę i są dla mnie ważne :)
Dzięki nim wiem, że mam dla kogo pisać :) :*